sobota, 22 września 2012

Pedobear kontratakuje


Ciepły (upalny),  wiosenny (czyli letni), deszczowy (a kogo my oszukujemy?) poranek.....
Cała nasza dzielna (tak, jasne) czwórka bohaterów spaceruje przez małe uliczki Indyjskiego miasteczka w poszukiwaniu... no właśnie. Tak naprawdę nie wiedzą jaksię tam znaleźli. Gdy wpadli w przepaść stracili widoczność i obudzili się w domu jakiegoś dziada. Co więcej, od ponad godziny śledziła ich mała małpka w skórzanej kamizelce i papierosem w pyszczku. Zaciągała się nim co chwila, podchodziła do ludzi, odbierała pieniądze i dawała im jakiś towar. 
-Normalnie małpa-diler.. - westchnęła Iwona i przypomniała sobie swojego byłego, z którejś tam części naszych opowiadań.
Po chwili wyszli z zatłoczonych ulic Slumsów na niewielką przestrzeń. Po środku siedział mały fioletowy osiołek z przybitym na gwóźdź ogonkiem i różową kokardką.
-Kapciouchy!- pisnęła Ala z radości i podbiegła do osiołka, żeby zrobić sobie słit focie na nk. 
-Hej, zaraz, zaraz...- powiedział osiołek zachrypniętym głosem, który brzmiał jak głos starego pedofila.- Nie rób tego, bo możesz potem żałować.- powiedział do Ali. 
-Dobra, czaje, zakaz zbliżania się, mamy tu już kilka...- mruknęła dziewczyna po czym wyciągnęła z kieszeni plik kartek.
-Nieważne. Ja coś wiem i wy to chcecie wiedzieć, ale..
-Chcemy?- spytał przerażony Justin.
-Tak..chcecie.. - powiedział osiołek, który rzucił chłopakowi spojrzenie ,,jeszcze raz mi przerwiesz..." - Chodzi o to, że wiem jak możecie wrócić do domu, ale musicie coś dla mnie zrobić...
Cała czwórka usiadła wokół osiołka i słuchała w skupieniu. 
-Pójdziecie do tego tam lasu. Weźmiecie ze sobą list, który ma trafić do domku,znajdującego się w środku dziczy. Macie 4 godziny na dostarczenie przesyłki. Podrodze uważajcie na innych.
-Na kogo? - spytała Iwona, lecz osiołek się tylko tajemniczo uśmiechnął, ukazując srebrne zęby. 
-A czemu ty nie możesz zanieść tego listu?- wtrącił się Nick. 
-Bo to nie mi zależy na powrocie do domu, a poza tym za godzinę muszę odebrać ubrania z pralni dla żony. No, to miłej podróży. 
Na odchodnym Ala jeszcze raz spojrzała na osiołka. Jego tatuaż w kształcie czaszki był ostatnim co zobaczyła, po czym weszła do lasu za pozostałymi...

Szli sobie, śpiewając pod nosem rosyjskie piosenki. Natrafili na jakąś polankę. Wokoło rozciągały się ciemne drzewa, słońce prześwitywało przez ich wysokie konary... Tak, co z tego. Dziewczyny położyły się na trawie i zaczęły gapić się na chmury. Ciekawe jak, skoro wszędzie były drzewa ? No, ale jak widać im to nie przeszkadza. Nick znalazł pod jakimś krzaczorem piłkę do footballu amerykańskiego. Podzielili się na drużyny (kto zgadnie jakie? Taak. Grali dziewczyny na.. powiedzmy ogólnie: chłopaków, ale co do tego nie ma pewności...) i zaczęli grę. Jakoś zapomnieli o tym, gdzie byli kilka godzin temu. Widok diabła w stringach ? A co tam, piłka ważniejsza. Nagle z choinki zeskoczyło jakieś stworzenie w stroju wróżki.
- Oo... Widzę, że rzucacie sobie kawałkiem wypchanej skóry wołowej.. Mogę wykopywać ? - zapytała niewinnie.
- Jak chcesz wykopywać to zostań archeologiem. - powiedziała sceptycznie Iwona. Babka nie podobała jej się. A te cielęce oczy Justina.. Tak, to pewnie przez to.
- Selena ? - powiedział Bieber jakoś tak miękko.
- Yy.. jak widzisz. - powiedziała niezbyt mądrze 'wróżka'.
- Nigdy nie przestałem cię kochać ! - krzyknął Justin. Teraz to nawet Ala popatrzyła się na niego z otwartą buzią. Iwona miała dziwne spojrzenie. Było wnim widać na przemian złość, rozpacz ale i ulgę. 
- C.. Co ? - zapytała Selena.
- Jedna naraz, stary. - powiedział Nick i rzucił w niego piłką z całej siły tak, że JB zarył ryjem o glebę. 
A teraz należy cofnąć się kilka odcinków wstecz. Jak zapewne pamiętacie nasz Justinek był wilkołakiem (chyba: wilkotłukiem). Co z tego, że został odczarowany, skoro jego nawyki pozostały takie same. Czochra się w miejscach publicznych i obwąchuje tyłki każdemu kogo spotka.. No więc, wilkołaki, są to stworzenia niezrównoważone i nie panujące nad tym co akurat mówią. Ale wracając do lasu:
- Naprawdę ? - zapytała rozanielona Selena. Ala, Nick i, co najważniejsze, Iwona czekali na odpowiedź.
- Tak. - powiedział i plasnął w błoto (on nadal leżał na ziemi). 
- W takim razie, kłamco, zostań ze swoją nawiedzoną wróżką. A my idziemy ! -powiedziała Iwona i oddaliła się od polanki szybko i z godnością ( ta jasne, biegła, co chwila się potykając o wystające korzenie drzew) ciągnąc za sobą zdezorientowanych Alę i Nicholasa. I tym sposobem drogi Justina i Iwony rozeszły się w dwie różne strony i już nigdy się nie zejdą. No, ale co cię nie zabije to cię wzmocni, a nasi bohaterowie mają przecież misję. 
Tak więc szli rozglądając się za domkiem. Nagle stanęli jak wryci.
- Eej.. Kto ma ten list ? - zapytał Nick, a krew odeszła mu z twarzy.
- Wyluzuj, mam go.. - powiedziała Iwona i zaczęła przeszukiwać kieszenie. Bez skutku. A Ala stała tylko i patrzyła się jak oboje panikują. W końcu uznała, że czas skończyć te tortury i pomachała im katką papieru przed nosem. Iwona i Nick odetchnęli z ulga i poszli dalej. Przeszli kilka kroków i zobaczyli mały,drewniany domek. Jednak nie mogli przejść, bo drogę zastąpił im....
brązowy owczarek w babskim czepku i pantoflach. 
-Zjeżdżaj, stary, nam się śpieszy- warknęła Ala i przeszła obok wilka. 
-No no..nie tak szybko! Ninja! Atak!- krzyknął wilk i nagle za nim pojawiło się 20 innych wilków w czarnych strojach ninja. 
-Raany..znowu ninja? Kto pisze te głupoty?- jęknął Nick. 
No tak..jakieś dwie zdesperowane nastolatki nie mające własnego życia,odpowiadając na pytanie Nicka, ale wróćmy do naszych bohaterów. 
Kiedy Iwona, Ala i Nick stali bezradni pod drzewem, a ninja zataczali coraz mniejsze koło, a Ala szukała drogi ucieczki, a Nick wyciągał z kieszeni swój szpanerski scyzoryk, a Iwona pisała sms-y, nagle wśród drzew dało się słyszeć jakieś wycie.
-Tarzan? -spytała z niedowierzaniem Ala, próbując zlokalizować źródło dźwięku. 
Ale nie, to nie Tarzan, to Czerwony Kapturek z piłą łańcuchową, pożyczoną (ukradzioną) od leśniczego. Jednym ciosem powalił(a) wszystkich ninja, a owczarek w pantalonach uciekł. Potem kapturek zaproponował, że zaprowadzi ich do domu, bo tam mieszka jego (jej) babcia. 
Weszli do mrocznego, małego domku, znajdującego się w środku lasu. Dookoła pohukiwały sowy, jasnozielone ślepia gapiły się na nich zza zarośli. Kapturek otworzył drzwi...wszyscy stanęli jak wryci.

-Babciuu...- jęknął Kapturek do małej staruszki ubranej w strój hula i tańczącej limbo na stole.- Mówiłam, żebyś nie robiła imprez, gdy mnie nie ma w domu. 
-Oh, skarbie, poczęstuj swoich gości śliwowicą, zostało jeszcze trochę..- mruknęła babcia, po czym runęła napita pod stół.
-Ee... my.. my tu mamy list.. chyba do twojej babci..- mruknęła Ala i wyjęłakawałek papieru. 
-List? Do mojej babci? - spytał zdziwiony Kapturek.- Przecież to analfabetka. Kto wam to wcisnął?
-Jakiś podpity fioletowy osioł z gwoździem w dupie...- powiedział Nicki i zacisnął pięść. 
-taak..dzięki temu mieliśmy wrócić do domu.- rzuciła Iwona.
-Oh, nie ma sprawy, podrzucę was.- powiedział Czerwony Kapturek, po czym wszyscy ruszyli na dwór.
Kapturek nacisnął automatyczny pilot i drzwi garażu (stajni) otworzyły się. W świetle jupiterów (tak, Kapturek miał w stajni jupitery jak na stadionie) lśniło czerwone niczym krew Ferrari 458 Italia. 
Jako, że w środku były tylko 2 miejsca, Kapturek podarował swoim nowym przyjaciołom autko. Bez słowa wcisnęli się w trójkę do środka i pomknęli autostradą do domu.... (co nie było by takie dziwne, gdyby w lesie rzeczywiście była autostrada).
Ale jak to u nas bywa, oczywiście do domu nie dojechali, bo złapali gumę. Musieli porzucić sportowy samochód (bo na pustkowiu opon nie znajdą, a zapasowe koło wywalili, żeby się zmieścić) i iść dalej z buta. Nagle przed nimi otworzył się fioletowy portal. Bez wahania przeszli przez niego i znaleźli się na jakimś pustkowiu. Przeszli kilka kroków i zobaczyli tabliczkę, na której było napisane:
"Witajcie, zbłąkani wędrowcy, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich", a obok stał koleś ubrany na biało z wyciągniętymi rękami, powtarzający co chwila:
- Pan daa, pan daa... - oczywiście nikt się nim nie przejął. I tak ignorując arabską pandę poszli dalej przed siebie, nikt nie wie w jakim celu. Nagle za nimi zaczął biec minotaur w zielonych spodniach. Gdy ich dogonił (co nie było takie trudne) zaczął ich nękać słowami:
- Kocham was, będziecie moimi właścicielami ? Koocham ! - mówił.
- Nie, spadaj ! - krzyknął Nick, waląc zwierzaka patykiem po łbie. 

~A tymczasem u Justina~

Phi, a kogo obchodzi co on robi. Wracając do minotaura. 
Tak więc minotaur załamał się brakiem miłości ze strony nowo poznanych i odszedł pochlipując. 
- Ej, kiedyś musimy wrócić do domu. Mam dość ! - powiedziała Iwona i odmówiła dalszej drogi. Usiadła na piasku i zaczęła na nim rysować. Po chwili dołączyła do niej Ala, więc Nicholas nie miał wyboru i też klapnął koło nich. 
- Musimy znaleźć kogoś kto nam pomoże. - stwierdził po jakimś czasie. - Chcecie tutaj tak siedzieć i użalać się nad naszym losem ? 
- Tak - odpowiedziały równocześnie.
I przesiedzieli tak dzień. Dwa. Trzy. Tydzień. W połowie drugiego tygodnia dziewczyny zamieniły się miejscami. I siedzieli tak dalej. Gdy minął miesiąc przypomniało im się, że powinni byli już dawno umrzeć. 30 dni bez picia i jedzenia ? Tak, to możliwe tylko u nas. Więc poczołgali się do najbliżej oazy. Okazało się, że jest to bar "Oaza", a za nim jest lotnisko. Posiedzieli trochę w barze, a później nadali się jako bagaże i polecieli samolotem. Nikt nie wie gdzie, ale to były Kambodżańskie Linie Lotnicze więc mogli dolecieć tylko do Węgier. Gdy wysiedli doznali szoku....
Bo o to ich oczom ukazał się.... no właśnie.. nic nie zobaczyli. Patrzyli sobie na ciemne nocne niebo, na którym połyskiwało tysiące gwiazd. Wokół panowała trupia cisza. Ala i Nick rozłożyli sobie kocyk na trawie tworząc romantyczny nastrój. Iwona wyjęła telefon.
-Nosz i nie ma zasięgu...- mruknęła pod nosem. 
Nagle wszystko dookoła zgasło, zapanowała ciemność ciemniejsza niż poprzednia ciemność, nasi bohaterowie spadli w przepaść, nikt o nich nie słyszał przez 2 miesiące....
Koniec..? 
________
Tsa, koniec. Oszukujcie się dalej. W ogólne to zadziwiające, że nadal mamy "jakieś" pomysły na "jakieś" przygody... No. To walnę sucharem na zakończenie:
Skąd pochodzi koleś, który po wejściu do restauracji zjada menú?
- Z Jemenu.
Da bum, tsss...

TheSimpsonizer żegna was żałosnym pożegnaniem. Joł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz